Koronawirus a Tesla

Podziel się tym artykułem!

Tak, wszyscy o nim piszą, więc napiszę i ja. Dlaczego? Jak wiecie, mieszkam tymczasowo w USA, uczę tutaj w szkole. Inaczej niż w Europie, szkoły w Stanach mają stosunkowo mało ferii: na Dzień Dziękczynienia, Święta Bożego Narodzenia i tzw. Spring Break, czyli tygodniowa przerwę wiosenną, która właśnie się zaczyna. 

Od lat podróżuję po świecie, odwiedziłem juz wiele krajów na wielu kontynentach, zawsze jeżdżąc na własna rękę, bez biur podróży: wykupuję pierwszy nocleg, wypożyczam samochód (lub skuter) i zdaję się na porady tubylców, co skutkuje tak odwiedzinami pięknych miejsc jak i ciekawymi rozmowami. 

Również będąc w Stanach miałem zaplanowany urlop poza ich granicami. Że po samych Stanach jeżdżę, to już wiecie z innych artykułów:) Dokąd zatem chciałem więc pojechać, i co ma z tym wspólnego tytułowy wirus? Otóż od ponad dwudziestu lat miałem ochotę odwiedzić Kubę. Zobaczyć, jak się żyje, jacy są ludzie, jaki to kraj. Nie, nie po to, by „wrócić do PRLu”, ale by pobyć trochę i poobserwować codzienność. Oczywiście również i po to, by pobyczyć się na plaży, wypić Mojito, posłuchać pięknej muzyki. 

Przeczytaj również:  Durango, ależ piękna stacja!

Dalej pewnie nie wiecie, co jedno ma z drugim wspólnego:) Otóż mieliśmy polecieć na Kubę w czasie właśnie ferii wiosennych, na początku grudnia udało mi się trafić świetną ofertę na przelot (z Las Vegas na Hawanę przez Meksyk). 

A wirus pokrzyżował mi plany. Diametralnie. Nie dlatego, ze boimy się wirusa (na Kubie do dziś zdiagnozowano 4 jego zakażenia, notabene u turystów z Włoch), ale dlatego, że pandemia doprowadzić może do tego, iż nie będziemy mogli wrócić do domu: nie wiadomo, co zrobi prezydent Donald Trump, który dwa dni temu zamknął granice dla przyjeżdżających z Europy. Baliśmy się po prostu (choć ja ryzyko lubię), że zamknie również granicę z Meksykiem, co oznaczałoby bardzo duże problemy: musielibyśmy wracać chyba do Europy (nie chcę myśleć o cenach biletów w takim przypadku), zostawiając w Las Vegas teslę, jak i dom w Nowym Meksyku na czas nieokreślony (o braku możliwości pójścia do pracy z przyczyn oczywistych nie wspominając).

Przeczytaj również:  Los Alamos

Podsumowując: jestem smutny. I pewnie jeszcze przez kilka następnych dni będę, i to nie z powodu straty kilku tysięcy.

Aby przestać myśleć o tym, że odlatuje samolot (bez nas) zdecydowałem pojechać z synem do Colorado na zakupy (nie, nie ma to sensu, ale to tylko 120 mil). Wsiadam do auta i widzę wreszcie update: 2020.8.1. A więc go ściągam, jak widać na poniższym zdjęciu. Najważniejsze, czego od niego oczekuję, to poprawienie błędu podgrzewania baterii, o którym pisałem kilka miesięcy temu. Nic więcej nie chcę. Na zdjęciu wyróżniającym widzicie to, czego nam tym razem zobaczyć los nie pozwolił – to wspomnienie podróży sprzed roku.

Dziękuję, ze dotrwaliście do końca, i życzę nam, abyśmy jak najszybciej powrócili do normalności. Bez wirusa, i z otwartymi granicami.

Podziel się tym artykułem!

About the author

Michał Mirski

Jeżdżę teslami od 2016 roku, przejechałem w sumie ponad 200.000 km. Żaden inny samochód mnie tak nie fascynował. Wciąż mam uśmiech na twarzy, gdy wsiadam do auta:)

View all posts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *