Są miejsca, które ważne są z historycznego punktu widzenia, i których nazwa jest wszystkim znana. Jedno z takich miejsc to Los Alamos w Nowym Meksyku, miasto, które powstało jako tajne laboratorium projektu Manhattan, mającego na celu stworzenie bomby atomowej. Cel został osiągnięty, bomby zrzucono na Nagasaki i Horoszimę, przyspieszając tym samym koniec drugiej wojny światowej.
Tak, skończyłem historię, a blog ma być o tesli:) A więc do rzeczy. W sobotę zdecydowaliśmy się pojechać do stolicy stanu Nowy Meksyk, Santa Fe, po drodze zahaczając o przepiękne Los Alamos. Miasteczko położone na wysokości ponad 2200m npm. do dziś w dużej mierze zajmuje Narodowe Laboratorium, a przejazd przez nie jest strzeżony przez wojsko. Trochę przypominały mi bramki niegdysiejszy przejazd Półwyspem Helskim na Hel, no, może strażnik był milszy: „proszę jechać prosto, nie zbaczać z drogi, nie robić zdjęć”.
W Los Alamos jest stosunkowo dużo punktów ładowania, które używane są nie tylko przez turystów, ale również przez służby miejskie (ładował się np. miejski plug-in). Są one również darmowe!
Podczas naszej wizyty w muzeum Bradbury, poświeconemu pracom nad bombą, ale nie tylko (można dowiedzieć się dużo o radioaktywności i sposobach na jej blokowanie, czy poćwiczyć szare komórki na łamigłówkach), auto uzupełniło zasięg o kilkadziesiąt mil. Co ciekawe stacje to produkt firmy Schneider, z którymi w Stanach do tej pory jeszcze się nie spotkałem.
Podjechaliśmy pod świetne Centrum Natury (można było się przejść, ale chciałem odwiedzić kolejny punkt ładowania), gdzie obejrzeliśmy film o tym, co zazwyczaj niewidoczne dla oka, a auto dopełniło kolejne kilkadziesiąt mil. Tutaj słupek firmy EATON. Obie stacje więc europejskie!
Po kilkugodzinnej wizycie w Los Alamos udaliśmy się w dalszą drogę, do Santa Fe, po drodze podjeżdżając rownież do Parku Narodowego Valles Caldera, pokrytego grubą warstwą śniegu. Koszt przejazdu: zerowy, a przyjemność nie do opisania:) Dalszy opis, m.in. Santa Fe i Taos, ja i gór skalistych, niebawem.